22 listopada 2018

Rozdział 11

Wystąpienia publiczne ssą. Jakkolwiek dobrze bym się nie przygotowała to i tak wiem, że zacznę się jąkać i wyjdę na debilkę. Odkąd technologia wdarła się do szkół, a nauczyciele dorwali się do rzutników i tablic interaktywnych, nagle pomysł, że uczeń sam poprowadzi za nich lekcję stał się jakąś epidemią. Ha, nasze wysiłki, by mówić o czymś, o czym w sumie nie ma się zielonego pojęcia to jeszcze nic. Najgorzej, gdy to nauczyciel odpali sobie prezkę i zamiast zarażać nas wiedzą i walić entuzjazmem na kilometr, rozsiada się przy biurku i monotonnym głosem czyta te pieprzone slajdy o wszystkim i o niczym. Czy nie ma już pedagogów z sercem i powołaniem? Jak społeczeństwo ma się rozwijać i podejmować mądre decyzje, skoro kończymy szkoły nic pożytecznego z nich nie wynosząc? Jak mamy poprawnie interpretować działania władz, sposób w jaki zmienia się gospodarka oraz to jak my sami możemy wpływać na świat? Samo to, że ludzie nie chodzą na wybory, moim zdaniem, wynika w dużej mierze z tego, że nikt nie nauczył ich interesowania się i rozumienia tego, co proponują im kandydaci. Rozumiem, że sprawa dotyczy też tego, że musimy wybierać mniejsze zło, lecz gdy decydujemy się zostawać w domu to ci ludzie, który sugerują się tylko powierzchownymi ocenami, nie przejmując się, jak działania, które teoretycznie pomogły im w życiu mogą mieć ogólnokrajowe skutki dla wszystkich, bądź dla przyszłości. Ale stop, bo nie o tym chciałam dziś pisać. Wróćmy do mojej nienawiści do prezentacji. Ostatnio obdarzono mnie przyjemnością robienia ich na prawie każdych zajęciach. Jak na razie zrobiłam dwie, w tym podczas jednej stresowałam się do tego stopnia, że nie mogłam oddychać i ledwo mówiłam. Jak jeszcze raz usłyszę „im więcej ich zrobisz tym lepiej będzie ci to wychodzić w przyszłości” to palnę sobie w łeb. Produkuję je od gimnazjum i za każdym razem czuję to samo. Ludzie mają różne predyspozycje i czas się z tym pogodzić, drodzy nauczyciele i profesorzy. Nie zrobicie ze mnie pewnej siebie bizneswoman, którą nie mam aspiracji zostać. Jestem sobą, a waszym zadaniem jest mój rozwój, a nie zmiana mnie w kogoś kim być nie chcę. Amen.
Od tygodnia gniłam na kanapie w salonie, czekając aż rana się zabliźni. Według lekarzy zostało mi jeszcze drugie tyle. Przez ostatnie dni na zmianę odwiedzała mnie Laura, Kornelia i Adam. Miałam wrażenie, że układają specjalny grafik, kto i kiedy ma mnie niańczyć. Prawda jest taka, że po tygodniu miałam ich kompletnie dość (przeszkadzali w nadrabianiu seriali!). Tak więc, kiedy w poniedziałkowe popołudnie usłyszałam, że ktoś gramoli mi się do domu miałam ogromną ochotę schować się pod koc i udawać, że nie istnieję. Trzeba jednak doceniać starania innych ludzi, dlatego ograniczyłam się do cichego westchnięcia i podniosłam się wyżej, by zobaczyć któż zaszczycił mnie tym razem. Dzięki Bogu w progu ujrzałam babcię Basię. Przez ostatni miesiąc nie było nam dane się widzieć, bo szczęściara wyjechała do sanatorium nad morzem. Dotarło do mnie, że przecież nikt nie poinformował jej o moim wypadku. Nie była świadoma mojej obecności w salonie, więc z pełnym entuzjazmem krzyknęłam:
— No witam wczasowiczkę!! Jak wrażenia!?
Gdy babcia tylko mnie spostrzegła na jej twarzy zagościł czuły uśmiech.
— A kogo to moje piękne oczy widzą?! Wnusia, jak zwykle aktywnie spędzająca czas — powiedziała i puściła mi oczko.
— Ha! Nie tym razem. Wyjątkowo nie mam innego wyjścia.
— Jak to?
— Otóż, moja ulubiona babciu, musisz wiedzieć, że twoja ulubiona wnuczka wywinęła orła i nadziała się na szkło, więc teraz musi cierpieć i nic nie robić do przyszłej soboty, bo ma szwy na brzuszku — wyjaśniłam i zrobiłam smutną minkę.
— Co ty mówisz? Jak to nadziałaś się? — spytała przerażona.
— No wiesz, taki miałam akurat humor, więc pomyślałam, że szkło w brzuchu to super pomysł — ironizowałam.
Babcia pokręciła karcąco głową i podeszła bliżej. Złapała za koc i uniosła go do góry.
— Pokaż to swoje dzieło — powiedziała.
— O, widzę, że zboczenie zawodowe się odzywa — śmiałam się. Babcia całkiem niedawno przeszła na emeryturę. Zanim to nastąpiło była ulubionym kardiologiem wszystkich na dzielni. Pokazałam jej opatrunek, a babcia delikatnie odkleiła gazę i obejrzała ranę.
— Myślałam, że gorzej to wygląda — powiedziała z ulgą — przeżyjesz.
— Powiedz mi coś czego nie wiem — mruknęłam.
— Cóż, na pewno nie wiesz, że przyniosłam twoje ulubione cukierki, ale skoro pałasz takim entuzjazmem, to zawołam Alice, że ma się nimi zaopiekować — powiedziała i zaczęła iść w stronę schodów na górę, gdzie zapewne była moja siostra.
— Nie! Czekaj! Nie podejmujmy takich pochopnych decyzji! Wróć! — wyrzuciłam przerażona, że nie dostanę cuksów. Babcia zaśmiała się i usiadła na fotelu koło mnie. Postawiła sobie torebkę na kolanach, a z niej wyjęła ogromną reklamówkę Toffino. Moje serce zabiło żywiej, a mnie przepełniła miłość do tego cudownego woreczka przeze mną. Po co komu faceci, kiedy jest cukier. Przejęłam skarb i od razu odwinęłam pierwszego cukierka. Mało brakowało mi wtedy do pełni szczęścia.
— Zrobić ci herbaty? — usłyszałam.
No dobrze, teraz już niczego mi nie brakowało.
— Jasne — odparłam od razu. Nad babciną herbatą nie ma się co zastanawiać. Ta kobieta wbiła taki level, że zamiast herbaty dostaje się napój bogów. Całe dzieciństwo razem z kuzynami przychodziliśmy do niej na słodycze i właśnie tę herbatę. Nie piliśmy jej w swoich domach – dom babci był jedynym przeznaczonym do tego miejscem.
Kiedy zostałam sama w pokoju sięgnęłam po komórkę i równocześnie pochłaniając kalorie, zaczęłam przeglądać Twittera. Gdy na tablicy nie znalazłam już nic nowego, przeniosłam się na Instagram. Media społecznościowe rujnują nam życie, prawda? Świat mógłby uchwalić na przykład dwa dni w roku, kiedy rząd odcina Internet i wszyscy musieliby znaleźć sobie inne zajęcie. Wyobrażacie sobie ten gigantyczny wzrost efektywności? Sama może w końcu zrobiłabym kilka rzeczy, które ciągle spychane są na dalszy plan z powodu uzależnienia od sieci. 
Kiedy babcia wróciła z ogromnym parującym kubkiem w mig zapomniałam o telefonie. Sięgnęłam po niego i ostrożnie upiłam łyk. Nie było to rozsądne i szybko poskutkowało popatrzeniem języka. Jęknęłam i odstawiłam kubek na stolik.
— Zawsze to samo — stwierdziła babcia i posłała mi zrezygnowane spojrzenie. Wzruszyłam ramionami i przyjrzałam się najfajniejszej Barbarze we wszechświecie i okolicach.
— Nadal nie opowiedziałaś, jak tam w sanatorium — powiedziałam i oparłam głowę na poduszkach.
Tak, więc przez następną godzinę słuchałam historii o szalonych współlokatorkach i końskich zalotach staruszków na dancingach. Ciekawe, czy też będę się tak bawić na starość...
— A gdzie jest Alice? — zapytała skonsternowana babcia.
— Nie wiem, pewnie u siebie w pokoju. Nie widziałam jej odkąd przeszła korytarzem po wróceniu ze szkoły — odpowiedziałam obojętnie. Było mi na rękę, że mam święty spokój.
— Pójdę się przywitać, poradzisz sobie?
— Oczywiście. Mam cukierki i telewizor, niczego innego nie pragnę — uśmiechnęłam się i sięgnęłam do coraz mniejszego zapasu upchanego pod kocem.
Kiedy miałam włączyć następny odcinek serialu, powstrzymały mnie wibracje dobiegające gdzieś z otchłani poduszek i koca. Zaczęłam macać przestrzeń wokół mnie. W końcu znalazłam telefon i odczytałam wiadomość.
Kornelcia: słyszałam, że szukasz nowych zajęć dodatkowych z pisania, patrz co znalazłam!
Kliknęłam w link i przeczytałam ogłoszenie.

Weekendowe warsztaty pisania, kilkumiesięczny kurs krytyki literackiej, spotkania i dyskusje - tak przedstawia się program ruszającego właśnie Kursu Kreatywnego Pisania!

Pamiętacie, że wywalili mnie z programowania? I to, jak wspomniałam coś o kursie pisania? No właśnie. Ogłoszenie było przekonujące, mój pusty harmonogram życia też nie stanowił przeszkody, jednak pierwszą myślą, która wpadła mi do głowy było „ale tak sama mam tam chodzić? Nie chcę sama”. Nienawidzę myśleć w ten sposób. Czuję się wtedy taka ograniczona. Wiedziałam, że nikt nie da się przekonać do wzięcia udziału w tych warsztatach razem ze mną. Stanęłam przed poważną decyzją i przysięgłam sobie, że jeśli pokonam swój irracjonalny lęk to kupię sobie tort (co prawda nie pomoże przy zdobywaniu figury modelki, ale jakiś stymulator musiałam mieć, cichajcie).
Szybko wystukałam odpowiedź do Kornelii:
Audrey: Dokładnie o tym myślałam, ale nie wiem czy skorzystam, pomyślę. Dzięki!
Babcia wróciła do salonu w towarzystwie Alice. Dostałyśmy kolejne kubki z herbatą, opowiadałyśmy, co działo się przez ostatni miesiąc, a skończyłyśmy na graniu w państwa-miasta. Oczywiście wygrałam. Zawsze wygrywam.

* * *
Reszta tygodnia upłynęła mi na Netflixie, robieniu na drutach (wiem, dziwna jestem), spaniu oraz spaniu jeszcze więcej. Nie wierze, że to mówię, ale marzyłam żeby to się wreszcie skończyło. W sobotę rano wzięłam porządny prysznic, ogarnęłam włosy i twarz. Nastał dzień zdjęcia szwów, a moje samopoczucie wzniosło się na najwyższy poziom od dwóch tygodni. Założyłam wygodne legginsy z Nike i luźną koszulkę w czarno-białe paski. Rodzice musieli iść do pracy, więc umówiłam się z Laurą i Arturem, że podrzucą mnie do szpitala. Założenie butów okazało się większym wyzwaniem niż mogłam się spodziewać, więc przed dom wytoczyłam się dziesięć minut spóźniona. Audi już czekało na moim podjeździe z Laurą i Arturem na przedzie. Gdy mnie zauważyli, dziewczyna szybko wyskoczyła z auta i podbiegła do mnie, łapiąc mnie pod rękę.
— Chodź kaleko, nie ma czasu — powiedziała niemal zaciągając mnie na tylne siedzenie.
— O co chodzi? Gdzie się tak spieszysz? — spytałam zaskoczona nagłym pośpiechem. Wcześniej zapewniała mnie, że to nie będzie żaden problem, więc zaczęłam się niepokoić.
— Oh, ja nigdzie, ale okazało się, że Arti ma dziś jeszcze jakieś plany, o których nie raczył mnie wcześniej poinformować — łypnęła na brata oskarżycielskim wzrokiem.
— A ty miałaś nie dramatyzować — burknął pod nosem Artur.
— Nie musisz mnie zawozić, mogę poczekać na rodziców, nie ma sprawy — zaczęłam otwierać drzwi, lecz usłyszałam:
— NIE. Siedź. Mam plany, ale za jakieś dwie godziny. Wyrobię się, to nic poważnego — tłumaczył, próbując mnie przekonać.
— Skoro tak twierdzisz.. Jedźmy więc. Chcę mieć to jak najszybciej z głowy — powiedziałam ponownie rozsiadając się we wnętrzu.
Artur ruszył i przez chwilę panowała niezręczna cisza. Już miałam palnąć coś o pogodzie, gdy odezwała się Laura.
— To jak z tym obozem językowym? Zapisaliście się?
Kompletnie zapomniałam obgadać to z rodzicami, więc nabrałam wody w usta i spojrzałam na Artura w tylnym lusterku. Nasz wzrok się spotkał, ale żadne nic nie powiedziało.
— No ludzie! Przecież już dawno wam mówiłam! Termin mija dziś o siedemnastej. Audrey, obiecałaś że pojedziesz — zaczęła jęczeć jak mała dziewczynka, na co przewróciłam oczami.
— Nie, ja tylko powiedziałam, że pogadam z rodzicami — broniłam się.
— Ja się zapisałem — stwierdził nagle nasz kierowca.
Obie skierowałyśmy na niego swoją uwagę. Laura po chwili klasnęła i zachichotała ucieszona jego odpowiedzią.
— No teraz to już musisz się zapisać Audrey — powiedziała porozumiewawczym tonem odwracając się na fotelu w moją stronę.
— Przeciwnie — założyłam ręce na piersi i spojrzałam na nią z satysfakcją — skoro będziesz tam z bratem, to ja już nie muszę nigdzie jechać. Dasz sobie doskonale radę.
— Chyba żartujesz — oburzyła się.
— Ani trochę — nabijałam się z niej dalej. Tak naprawdę byłam szczerze zainteresowana tym obozem, lecz przez wypadek jakoś wyleciał mi z głowy i tyle — pojadę za rok, trudno.
Wzruszyłam ramionami bez większych emocji. Ponownie spojrzałam na Artura. Teraz skupiał się na drodze ze zmarszczonym czołem. Odwróciłam wzrok i resztę drogi przebyliśmy w ciszy. W szpitalu zeszło nam niecałe dwadzieścia minut. Lekarz był zadowolony z efektu, więc szybko pozbył się nitek. Na odchodne dostałam zwolnienie lekarskie za zeszłe dwa tygodnie i dodatkowe kilka dni w przyszłym tygodniu. Ponad to przepisał mi lek na blizny, który kupiliśmy od razu w drodze powrotnej. Oby czynił cuda, bo za tę cenę nie miał prawa być gówniany.
Gdy podjechaliśmy pod dom okazało się, że mama wróciła wcześniej.
— Szybko nam poszło, więc jeśli macie jeszcze czas to wchodźcie na kawę — zaproponowałam, jak na miłą koleżankę przystało.
Wymienili między sobą pytające spojrzenia i oboje wzruszyli ramionami, co uznałam za znak, że się zgadzają. Wysiedliśmy i ruszyliśmy w stronę drzwi. Mama przywitała nas z wyjątkowo dziwnym entuzjazmem.
— Wchodźcie, wchodźcie. Czego się napijecie? — spytała.
— Herbaty z cytryną — powiedziała śmiało Laura.
— Kawę, czarną — odpowiedział trochę nieśmiało Artur.
Mama zawróciła w stronę kuchni – była człowiekiem z misją.
— Ej! A mnie się już nie zapytasz? — zawołałam za nią.
— Przez dwa tygodnie rączki do tyłka przyrosły? — usłyszałam tylko. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, ale nie chciałam z nią dyskutować przy gościach.
— Chodźcie do mojej znienawidzonej na najbliższe tygodnie bazy na kanapie — próbowałam zażartować z nadzieją, że mama zgarnęła wszystkie śmieci, które po sobie zostawiłam rano. Gdy stanęliśmy nad kanapą wszyscy wpatrywaliśmy się w wyraźnie odbite wgłębienie w kształcie mojego cielska.
— Trochę jak miejsce zbrodni — mruknęła Laura, by za chwile zachichotać. Śmiechnęliśmy razem z nią i usiedliśmy.
Próbując utrzymać rozmowę, palnęłam nagle bez namysłu:
— Więc jakie masz plany na później Artur?
Spojrzał na mnie, a potem na Laurę.
— Umówiłem się z chłopakami na siłownie — odpowiedział po chwili.
— Typowy facet, tylko by chodzili na siłownie — stwierdziła Laura i przewróciła oczami.
— Czy ja słyszałam coś o siłowni? — usłyszeliśmy mamę wchodzącą z tacą do pokoju — od dawna powtarzam Audrey, że powinna w końcu wziąć się za swoje wałki i kupić karnet.
Poziom mojego zażenowania sięgnął zenitu. Jak ona może wytykać mi przy obcych moją nadwagę? Poczułam łzy rozczarowania gromadzące się pod powiekami. Spuściłam głowę próbując ukryć emocje.
— Skoczę do łazienki — powiedziałam i szybko wyszłam z salonu. Stanęłam przed lustrem i wytarłam mokre policzki. Pociągnęłam nosem próbując odciąć od siebie komentarz mamy. Usłyszałam pukanie do drzwi.
— Nosz kurwa — warknęłam zirytowana, że nawet chwila spokoju to za wiele dla tych ludzi. Podeszłam i zamaszyście otworzyłam drzwi nastawiona zobaczyć mamę po drugiej stronie. Cóż, mama to to nie była.
— Oh.. — mruknęłam zaskoczona widokiem Artura.
— Nie przejmuj się swoją mamą, wszystko jest z tobą w porządku dopóki sama dobrze czujesz się sama ze sobą — powiedział cicho.
— Jaki bezpośredni — próbowałam zbagatelizować — nie się nie stało, nie musisz się martwić. Mama ma rację, powinnam schudnąć, po prostu nie po drodze mi z siłownią — uśmiechnęłam się krzywo, a on zrobił to samo.
— Co powiesz na mały deal?
Popatrzyłam na chłopaka z zainteresowaniem.
— Dwa razy w tygodniu chodzę trenować, a ty możesz się przyłączyć. Będziesz zabawiać mnie rozmową, a ja będę trenował. Może przy okazji się zarazisz, a jeśli nie to chociaż pozbędziesz się komentarzy mamuśki — powiedział i patrzył na mnie pewnym wzrokiem.  
Przeanalizowałam sobie na szybko jego plan. Na pierwszy rzut oka wydawał się genialny, lecz nie chciałam tak łatwo dać się przekonać. Czułam, że jemu zależy na mojej pozytywnej odpowiedzi bardziej niż mi samej, więc postanowiłam uzyskać bonusy.
— Zgodzę się, jeśli będziesz mnie tam podwoził i odwoził oraz nie będę musiała słuchać żadnego nakłaniania mnie do aktywności — odpowiedziałam z podstępnym uśmiechem.
— Piątek o osiemnastej.
— Co?
— Jesteśmy umówieni — uśmiechnął się przebiegle i wrócił do salonu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz