Wystąpienia publiczne
ssą. Jakkolwiek dobrze bym się nie przygotowała to i tak wiem, że zacznę się
jąkać i wyjdę na debilkę. Odkąd technologia wdarła się do szkół, a nauczyciele
dorwali się do rzutników i tablic interaktywnych, nagle pomysł, że uczeń sam poprowadzi
za nich lekcję stał się jakąś epidemią. Ha, nasze wysiłki, by mówić o czymś, o
czym w sumie nie ma się zielonego pojęcia to jeszcze nic. Najgorzej, gdy to
nauczyciel odpali sobie prezkę i zamiast zarażać nas wiedzą i walić entuzjazmem
na kilometr, rozsiada się przy biurku i monotonnym głosem czyta te pieprzone
slajdy o wszystkim i o niczym. Czy nie ma już pedagogów z sercem i powołaniem?
Jak społeczeństwo ma się rozwijać i podejmować mądre decyzje, skoro kończymy
szkoły nic pożytecznego z nich nie wynosząc? Jak mamy poprawnie interpretować
działania władz, sposób w jaki zmienia się gospodarka oraz to jak my sami
możemy wpływać na świat? Samo to, że ludzie nie chodzą na wybory, moim zdaniem,
wynika w dużej mierze z tego, że nikt nie nauczył ich interesowania się i
rozumienia tego, co proponują im kandydaci. Rozumiem, że sprawa dotyczy też
tego, że musimy wybierać mniejsze zło, lecz gdy decydujemy się zostawać w domu
to ci ludzie, który sugerują się tylko powierzchownymi ocenami, nie przejmując
się, jak działania, które teoretycznie pomogły im w życiu mogą mieć
ogólnokrajowe skutki dla wszystkich, bądź dla przyszłości. Ale stop, bo nie o
tym chciałam dziś pisać. Wróćmy do mojej nienawiści do prezentacji. Ostatnio
obdarzono mnie przyjemnością robienia ich na prawie każdych zajęciach. Jak na
razie zrobiłam dwie, w tym podczas jednej stresowałam się do tego stopnia, że
nie mogłam oddychać i ledwo mówiłam. Jak jeszcze raz usłyszę „im więcej ich
zrobisz tym lepiej będzie ci to wychodzić w przyszłości” to palnę sobie w łeb.
Produkuję je od gimnazjum i za każdym razem czuję to samo. Ludzie mają różne
predyspozycje i czas się z tym pogodzić, drodzy nauczyciele i profesorzy. Nie
zrobicie ze mnie pewnej siebie bizneswoman, którą nie mam aspiracji zostać.
Jestem sobą, a waszym zadaniem jest mój rozwój, a nie zmiana mnie w kogoś kim
być nie chcę. Amen.
Od tygodnia gniłam na kanapie w salonie,
czekając aż rana się zabliźni. Według lekarzy zostało mi jeszcze drugie tyle.
Przez ostatnie dni na zmianę odwiedzała mnie Laura, Kornelia i Adam. Miałam
wrażenie, że układają specjalny grafik, kto i kiedy ma mnie niańczyć. Prawda
jest taka, że po tygodniu miałam ich kompletnie dość (przeszkadzali w
nadrabianiu seriali!). Tak więc, kiedy w poniedziałkowe popołudnie usłyszałam, że
ktoś gramoli mi się do domu miałam ogromną ochotę schować się pod koc i udawać,
że nie istnieję. Trzeba jednak doceniać starania innych ludzi, dlatego
ograniczyłam się do cichego westchnięcia i podniosłam się wyżej, by zobaczyć
któż zaszczycił mnie tym razem. Dzięki Bogu w progu ujrzałam babcię Basię.
Przez ostatni miesiąc nie było nam dane się widzieć, bo szczęściara wyjechała
do sanatorium nad morzem. Dotarło do mnie, że przecież nikt nie poinformował
jej o moim wypadku. Nie była świadoma mojej obecności w salonie, więc z pełnym
entuzjazmem krzyknęłam:
— No witam
wczasowiczkę!! Jak wrażenia!?
Gdy babcia tylko mnie spostrzegła na jej
twarzy zagościł czuły uśmiech.
— A kogo to moje piękne
oczy widzą?! Wnusia, jak zwykle aktywnie spędzająca czas — powiedziała i
puściła mi oczko.
— Ha! Nie tym razem.
Wyjątkowo nie mam innego wyjścia.
— Jak to?
— Otóż, moja ulubiona
babciu, musisz wiedzieć, że twoja ulubiona wnuczka wywinęła orła i nadziała się
na szkło, więc teraz musi cierpieć i nic nie robić do przyszłej soboty, bo ma
szwy na brzuszku — wyjaśniłam i zrobiłam smutną minkę.
— Co ty mówisz? Jak to
nadziałaś się? — spytała przerażona.
— No wiesz, taki miałam
akurat humor, więc pomyślałam, że szkło w brzuchu to super pomysł —
ironizowałam.
Babcia pokręciła karcąco głową i
podeszła bliżej. Złapała za koc i uniosła go do góry.
— Pokaż to swoje dzieło
— powiedziała.
— O, widzę, że
zboczenie zawodowe się odzywa — śmiałam się. Babcia całkiem niedawno przeszła
na emeryturę. Zanim to nastąpiło była ulubionym kardiologiem wszystkich na
dzielni. Pokazałam jej opatrunek, a babcia delikatnie odkleiła gazę i obejrzała
ranę.
— Myślałam, że gorzej
to wygląda — powiedziała z ulgą — przeżyjesz.
— Powiedz mi coś czego
nie wiem — mruknęłam.
— Cóż, na pewno nie
wiesz, że przyniosłam twoje ulubione cukierki, ale skoro pałasz takim
entuzjazmem, to zawołam Alice, że ma się nimi zaopiekować — powiedziała i
zaczęła iść w stronę schodów na górę, gdzie zapewne była moja siostra.
— Nie! Czekaj! Nie
podejmujmy takich pochopnych decyzji! Wróć! — wyrzuciłam przerażona, że nie
dostanę cuksów. Babcia zaśmiała się i usiadła na fotelu koło mnie. Postawiła
sobie torebkę na kolanach, a z niej wyjęła ogromną reklamówkę Toffino. Moje
serce zabiło żywiej, a mnie przepełniła miłość do tego cudownego woreczka
przeze mną. Po co komu faceci, kiedy jest cukier. Przejęłam skarb i od razu
odwinęłam pierwszego cukierka. Mało brakowało mi wtedy do pełni szczęścia.
— Zrobić ci herbaty? —
usłyszałam.
No dobrze, teraz już niczego mi nie
brakowało.
— Jasne — odparłam od
razu. Nad babciną herbatą nie ma się co zastanawiać. Ta kobieta wbiła taki
level, że zamiast herbaty dostaje się napój bogów. Całe dzieciństwo razem z
kuzynami przychodziliśmy do niej na słodycze i właśnie tę herbatę. Nie piliśmy
jej w swoich domach – dom babci był jedynym przeznaczonym do tego miejscem.
Kiedy zostałam sama w pokoju sięgnęłam
po komórkę i równocześnie pochłaniając kalorie, zaczęłam przeglądać Twittera.
Gdy na tablicy nie znalazłam już nic nowego, przeniosłam się na Instagram.
Media społecznościowe rujnują nam życie, prawda? Świat mógłby uchwalić na
przykład dwa dni w roku, kiedy rząd odcina Internet i wszyscy musieliby znaleźć
sobie inne zajęcie. Wyobrażacie sobie ten gigantyczny wzrost efektywności? Sama
może w końcu zrobiłabym kilka rzeczy, które ciągle spychane są na dalszy plan z
powodu uzależnienia od sieci.
Kiedy babcia wróciła z ogromnym
parującym kubkiem w mig zapomniałam o telefonie. Sięgnęłam po niego i ostrożnie
upiłam łyk. Nie było to rozsądne i szybko poskutkowało popatrzeniem języka.
Jęknęłam i odstawiłam kubek na stolik.
— Zawsze to samo —
stwierdziła babcia i posłała mi zrezygnowane spojrzenie. Wzruszyłam ramionami i
przyjrzałam się najfajniejszej Barbarze we wszechświecie i okolicach.
— Nadal nie
opowiedziałaś, jak tam w sanatorium — powiedziałam i oparłam głowę na
poduszkach.
Tak, więc przez następną godzinę
słuchałam historii o szalonych współlokatorkach i końskich zalotach staruszków
na dancingach. Ciekawe, czy też będę się tak bawić na starość...
— A gdzie jest Alice? —
zapytała skonsternowana babcia.
— Nie wiem, pewnie u
siebie w pokoju. Nie widziałam jej odkąd przeszła korytarzem po wróceniu ze
szkoły — odpowiedziałam obojętnie. Było mi na rękę, że mam święty spokój.
— Pójdę się przywitać,
poradzisz sobie?
— Oczywiście. Mam
cukierki i telewizor, niczego innego nie pragnę — uśmiechnęłam się i sięgnęłam
do coraz mniejszego zapasu upchanego pod kocem.
Kiedy miałam włączyć następny odcinek
serialu, powstrzymały mnie wibracje dobiegające gdzieś z otchłani poduszek i
koca. Zaczęłam macać przestrzeń wokół mnie. W końcu znalazłam telefon i
odczytałam wiadomość.
Kornelcia: słyszałam, że szukasz nowych
zajęć dodatkowych z pisania, patrz co znalazłam!
Kliknęłam w link i przeczytałam
ogłoszenie.
Weekendowe warsztaty pisania,
kilkumiesięczny kurs krytyki literackiej, spotkania i dyskusje - tak
przedstawia się program ruszającego właśnie Kursu Kreatywnego Pisania!
Pamiętacie, że wywalili mnie z
programowania? I to, jak wspomniałam coś o kursie pisania? No właśnie.
Ogłoszenie było przekonujące, mój pusty harmonogram życia też nie stanowił
przeszkody, jednak pierwszą myślą, która wpadła mi do głowy było „ale tak sama
mam tam chodzić? Nie chcę sama”. Nienawidzę myśleć w ten sposób. Czuję się wtedy
taka ograniczona. Wiedziałam, że nikt nie da się przekonać do wzięcia udziału w
tych warsztatach razem ze mną. Stanęłam przed poważną decyzją i przysięgłam
sobie, że jeśli pokonam swój irracjonalny lęk to kupię sobie tort (co prawda
nie pomoże przy zdobywaniu figury modelki, ale jakiś stymulator musiałam mieć,
cichajcie).
Szybko wystukałam odpowiedź do Kornelii:
Audrey: Dokładnie o tym myślałam, ale
nie wiem czy skorzystam, pomyślę. Dzięki!
Babcia wróciła do salonu w towarzystwie
Alice. Dostałyśmy kolejne kubki z herbatą, opowiadałyśmy, co działo się przez
ostatni miesiąc, a skończyłyśmy na graniu w państwa-miasta. Oczywiście
wygrałam. Zawsze wygrywam.
* * *
Reszta tygodnia upłynęła mi na
Netflixie, robieniu na drutach (wiem, dziwna jestem), spaniu oraz spaniu
jeszcze więcej. Nie wierze, że to mówię, ale marzyłam żeby to się wreszcie
skończyło. W sobotę rano wzięłam porządny prysznic, ogarnęłam włosy i twarz. Nastał
dzień zdjęcia szwów, a moje samopoczucie wzniosło się na najwyższy poziom od
dwóch tygodni. Założyłam wygodne legginsy z Nike i luźną koszulkę w
czarno-białe paski. Rodzice musieli iść do pracy, więc umówiłam się z Laurą i
Arturem, że podrzucą mnie do szpitala. Założenie butów okazało się większym
wyzwaniem niż mogłam się spodziewać, więc przed dom wytoczyłam się dziesięć
minut spóźniona. Audi już czekało na moim podjeździe z Laurą i Arturem na
przedzie. Gdy mnie zauważyli, dziewczyna szybko wyskoczyła z auta i podbiegła
do mnie, łapiąc mnie pod rękę.
— Chodź kaleko, nie ma
czasu — powiedziała niemal zaciągając mnie na tylne siedzenie.
— O co chodzi? Gdzie
się tak spieszysz? — spytałam zaskoczona nagłym pośpiechem. Wcześniej
zapewniała mnie, że to nie będzie żaden problem, więc zaczęłam się niepokoić.
— Oh, ja nigdzie, ale
okazało się, że Arti ma dziś jeszcze jakieś plany, o których nie raczył mnie
wcześniej poinformować — łypnęła na brata oskarżycielskim wzrokiem.
— A ty miałaś nie
dramatyzować — burknął pod nosem Artur.
— Nie musisz mnie
zawozić, mogę poczekać na rodziców, nie ma sprawy — zaczęłam otwierać drzwi,
lecz usłyszałam:
— NIE. Siedź. Mam
plany, ale za jakieś dwie godziny. Wyrobię się, to nic poważnego — tłumaczył,
próbując mnie przekonać.
— Skoro tak
twierdzisz.. Jedźmy więc. Chcę mieć to jak najszybciej z głowy — powiedziałam
ponownie rozsiadając się we wnętrzu.
Artur ruszył i przez chwilę panowała
niezręczna cisza. Już miałam palnąć coś o pogodzie, gdy odezwała się Laura.
— To jak z tym obozem
językowym? Zapisaliście się?
Kompletnie zapomniałam obgadać to z
rodzicami, więc nabrałam wody w usta i spojrzałam na Artura w tylnym lusterku.
Nasz wzrok się spotkał, ale żadne nic nie powiedziało.
— No ludzie! Przecież
już dawno wam mówiłam! Termin mija dziś o siedemnastej. Audrey, obiecałaś że
pojedziesz — zaczęła jęczeć jak mała dziewczynka, na co przewróciłam oczami.
— Nie, ja tylko
powiedziałam, że pogadam z rodzicami — broniłam się.
— Ja się zapisałem —
stwierdził nagle nasz kierowca.
Obie skierowałyśmy na niego swoją uwagę.
Laura po chwili klasnęła i zachichotała ucieszona jego odpowiedzią.
— No teraz to już
musisz się zapisać Audrey — powiedziała porozumiewawczym tonem odwracając się
na fotelu w moją stronę.
— Przeciwnie —
założyłam ręce na piersi i spojrzałam na nią z satysfakcją — skoro będziesz tam
z bratem, to ja już nie muszę nigdzie jechać. Dasz sobie doskonale radę.
— Chyba żartujesz —
oburzyła się.
— Ani trochę —
nabijałam się z niej dalej. Tak naprawdę byłam szczerze zainteresowana tym
obozem, lecz przez wypadek jakoś wyleciał mi z głowy i tyle — pojadę za rok,
trudno.
Wzruszyłam ramionami bez większych
emocji. Ponownie spojrzałam na Artura. Teraz skupiał się na drodze ze
zmarszczonym czołem. Odwróciłam wzrok i resztę drogi przebyliśmy w ciszy. W
szpitalu zeszło nam niecałe dwadzieścia minut. Lekarz był zadowolony z efektu,
więc szybko pozbył się nitek. Na odchodne dostałam zwolnienie lekarskie za
zeszłe dwa tygodnie i dodatkowe kilka dni w przyszłym tygodniu. Ponad to
przepisał mi lek na blizny, który kupiliśmy od razu w drodze powrotnej. Oby
czynił cuda, bo za tę cenę nie miał prawa być gówniany.
Gdy podjechaliśmy pod dom okazało się,
że mama wróciła wcześniej.
— Szybko nam poszło,
więc jeśli macie jeszcze czas to wchodźcie na kawę — zaproponowałam, jak na
miłą koleżankę przystało.
Wymienili między sobą pytające
spojrzenia i oboje wzruszyli ramionami, co uznałam za znak, że się zgadzają.
Wysiedliśmy i ruszyliśmy w stronę drzwi. Mama przywitała nas z wyjątkowo
dziwnym entuzjazmem.
— Wchodźcie, wchodźcie.
Czego się napijecie? — spytała.
— Herbaty z cytryną —
powiedziała śmiało Laura.
— Kawę, czarną —
odpowiedział trochę nieśmiało Artur.
Mama zawróciła w stronę kuchni – była
człowiekiem z misją.
— Ej! A mnie się już
nie zapytasz? — zawołałam za nią.
— Przez dwa tygodnie
rączki do tyłka przyrosły? — usłyszałam tylko. Pokręciłam z niedowierzaniem
głową, ale nie chciałam z nią dyskutować przy gościach.
— Chodźcie do mojej
znienawidzonej na najbliższe tygodnie bazy na kanapie — próbowałam zażartować z
nadzieją, że mama zgarnęła wszystkie śmieci, które po sobie zostawiłam rano.
Gdy stanęliśmy nad kanapą wszyscy wpatrywaliśmy się w wyraźnie odbite
wgłębienie w kształcie mojego cielska.
— Trochę jak miejsce
zbrodni — mruknęła Laura, by za chwile zachichotać. Śmiechnęliśmy razem z nią i
usiedliśmy.
Próbując utrzymać rozmowę, palnęłam
nagle bez namysłu:
— Więc jakie masz plany
na później Artur?
Spojrzał na mnie, a potem na Laurę.
— Umówiłem się z
chłopakami na siłownie — odpowiedział po chwili.
— Typowy facet, tylko
by chodzili na siłownie — stwierdziła Laura i przewróciła oczami.
— Czy ja słyszałam coś
o siłowni? — usłyszeliśmy mamę wchodzącą z tacą do pokoju — od dawna powtarzam Audrey,
że powinna w końcu wziąć się za swoje wałki i kupić karnet.
Poziom mojego zażenowania sięgnął
zenitu. Jak ona może wytykać mi przy obcych moją nadwagę? Poczułam łzy
rozczarowania gromadzące się pod powiekami. Spuściłam głowę próbując ukryć
emocje.
— Skoczę do łazienki —
powiedziałam i szybko wyszłam z salonu. Stanęłam przed lustrem i wytarłam mokre
policzki. Pociągnęłam nosem próbując odciąć od siebie komentarz mamy.
Usłyszałam pukanie do drzwi.
— Nosz kurwa —
warknęłam zirytowana, że nawet chwila spokoju to za wiele dla tych ludzi.
Podeszłam i zamaszyście otworzyłam drzwi nastawiona zobaczyć mamę po drugiej
stronie. Cóż, mama to to nie była.
— Oh.. — mruknęłam
zaskoczona widokiem Artura.
— Nie przejmuj się
swoją mamą, wszystko jest z tobą w porządku dopóki sama dobrze czujesz się sama
ze sobą — powiedział cicho.
— Jaki bezpośredni —
próbowałam zbagatelizować — nie się nie stało, nie musisz się martwić. Mama ma
rację, powinnam schudnąć, po prostu nie po drodze mi z siłownią — uśmiechnęłam
się krzywo, a on zrobił to samo.
— Co powiesz na mały
deal?
Popatrzyłam na chłopaka z
zainteresowaniem.
— Dwa razy w tygodniu
chodzę trenować, a ty możesz się przyłączyć. Będziesz zabawiać mnie rozmową, a
ja będę trenował. Może przy okazji się zarazisz, a jeśli nie to chociaż
pozbędziesz się komentarzy mamuśki — powiedział i patrzył na mnie pewnym
wzrokiem.
Przeanalizowałam sobie na szybko jego
plan. Na pierwszy rzut oka wydawał się genialny, lecz nie chciałam tak łatwo
dać się przekonać. Czułam, że jemu zależy na mojej pozytywnej odpowiedzi
bardziej niż mi samej, więc postanowiłam uzyskać bonusy.
— Zgodzę się, jeśli
będziesz mnie tam podwoził i odwoził oraz nie będę musiała słuchać żadnego
nakłaniania mnie do aktywności — odpowiedziałam z podstępnym uśmiechem.
— Piątek o osiemnastej.
— Co?
— Jesteśmy umówieni —
uśmiechnął się przebiegle i wrócił do salonu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz