20 września 2018

Rozdział 3


"Podejrzliwość w stosunku do wszystkich jest męcząca, trzeba komuś ufać, bo trzeba przy kimś odpocząć." Ryszard Kapuściński, "Cesarz"

***


— Czyli nic mu nie będzie? — zapytałam pielęgniarki.
— Nie powinno. Założyliśmy kilka szwów, nie ma wstrząśnienia mózgu. Jutro wypuścimy go do domu — odpowiedziała z uśmiechem.
— To dobrze. Proszę przekazać mu, żeby się trzymał oraz, że miło było go poznać.
— Jak to?
— Muszę iść, w domu pewnie umierają ze strachu — powiedziałam nieśmiało obdarzając ją uśmiechem.
Pielęgniarka dziwnie się na mnie spojrzała i skinęła. Podziękowałam kierując się do wyjścia ze szpitala. Na zewnątrz wyjęłam komórkę z chęcią poinformowania rodziców gdzie jestem i czemu nie jestem jeszcze w domu. Rozładowana. Kurcze, zabiją mnie. Popędziłam na przystanek. Miałam osiem minut do najbliższego autobusu. Dłużyło się w nieskończoność, aż w końcu czerwony, zniszczony bus z reklamą Snikersa na szybach podjechał. Nie miałam biletu, co uświadomiłam sobie, kiedy drzwi się zamknęły. Okej, może jakoś przeżyje, nigdy mnie nie złapali, więc istnieje szansa, że teraz też przeżyję. Było późno, korki nie istniały, dlatego autobus poruszał się zaskakująco szybko. Jeszcze jeden przystanek i dom.. A w domu awantura..   Odsunęłam od siebie złe myśli, pocieszając się, że wszystko jakoś wytłumaczę.
— Poproszę bilet oraz legitymacje do kontroli.
Odskoczyłam, patrząc z przerażeniem na "panią kanarową". Co ja teraz zrobię!?
Nie zdążę uciec, ani jej czegoś wcisnąć. Po prostu zajebiście.
— Jakiś problem? — usłyszałam zza pleców. Odwróciłam głowę w stronę głosu zza pleców.
Moja reakcja widocznie była całkiem śmieszna, ponieważ kilka osób zachichotało. Oto zobaczyłam uratowanego przeze mnie chłopaka, który przecież miał zostać do jutra w szpitalu..
— Ale jak.. — wydukałam.
— Ja skasowałem bilet za tę uroczą damę- mówiąc to podał dwa skasowane bilety w ręce przyglądającej nam się z zainteresowaniem "pani kanarowej".
— No dobrze.. a legitymacje?
— Proszę — chłopak wyciągnął dwie legitymacje.
Mojemu zdziwieniu nie było końca. Skąd on miał moją legitymacje!?
— Dobrze. Dzisiaj Ci się upiekło. Zorganizowanego masz chłopaka...Audrey.
Wielkimi oczami patrzyłam jak pani odchodzi i zaczyna męczyć kolejnych biednych ludzi. Powoli uświadamiałam sobie co się właśnie wydarzyło. Serce zabiło mi mocniej. Odwróciłam się do mojego przyszywanego chłopaka.
— Skąd ty się tu wziąłeś? — powiedziałam na tyle głośno, by kilku autobusowiczów się spojrzało.
Chłopak zdawał się być odrobinę zbity z tropu, ale tylko przez sekundę. Uśmiechnął się rozbrajająco.
— Magia — odpowiedział jakby to było coś najbardziej oczywistego na świecie.
— Moce nagle się z tobą zaprzyjaźniły? — powiedziałam najbardziej ironicznym tonem na jaki się w tamtej chwili zdobyłam.
— A tak naprawdę?
— Pielęgniarka wypuściła mnie pod warunkiem, że nie wrócę tam w ciągu następnych 48 godzin oraz że pobiegnę za Tobą i oddam Ci legitymacje, którą zostawiałaś w recepcji — kąciki jego ust lekko się podniosły, jakby niepewne mojej reakcji.
— Nie trzeba było się fatygować, wróciłabym po nią jutro — powiedziałam trochę za ostro niż wymagała tego sytuacja. Zrobiło mi się szkoda poszkodowanego, biednego chłopaka ze szwami na buzi. Wyobraziłam sobie fakt, że zmachany biegnie ze szpitala, by oddać mi kawałek papieru
— Przepraszam. Jestem po prostu zaskoczona. Dziękuję.
Wydawał się zadowolony z mojej odpowiedzi. Uśmiechnęłam się do siebie.
— Chciałbym być z Tobą szczery, więc nie powiem, że nie ma za co — wyszczerzył się, po czym rozczesał włosy dłonią. Roześmiałam się.
Chłopak popatrzył na mnie czujnym okiem.
— Ślicznie się uśmiechasz — powiedział, bez żadnego skrępowania, tak jakby w ogóle się nad tym nie zastanawiał.
— Dziękuję.
Zawstydziłam się i poczułam, że z twarzy robi mi się burak. Natychmiast spuściłam głowę i zapatrzyłam się na własne buty, jakby były najbardziej interesującą rzeczą w autobusie. Włosy opadły mi na twarz. Nie zdążyłam podnieść ręki, by je odgarnąć, kiedy on wyciągnął dłoń i założył mi niesforne kosmyki za ucho. Przybliżył się na tyle, że na bank naruszył moje wszystkie możliwe strefy. Szczególnie tę komfortu. Poczułam jego oddech na twarzy. Odważyłam się spojrzeć mu w oczy, co nie okazało się najlepszym pomysłem w moim życiu. Nie żartuję. Żebyście tylko zobaczyli to co ja. Na szczęście wrócił mi zdrowy rozsądek. Zrobiłam krok w tył, a on cofnął rękę trochę speszony. Czułam się niezręcznie gorączkowo myśląc o czym mogłabym z nim pogadać przez najbliższe trzy minuty do mojego przystanku. Zadałam pierwsze lepsze pytanie, które przyszło mi na myśl.
— Więc mieszkasz gdzieś w okolicy? — spojrzałam przez okno sprawdzając gdzie jesteśmy.
— Nie bardzo. W sumie nie mam pojęcia gdzie teraz jestem.
Poczułam ukłucie wyrzutów sumienia. Biedny facet, nie dość, że ewidentnie ma jakieś problemy skutkujące szpitalem i szwami, to jeszcze lata po mieście za obcą laską oraz prawdopodobnie się zgubi i bóg wie kiedy wróci do domu.
— Pomogłabym ci, ale muszę szybko być w domu. Przez przygodę ze szpitalem jestem kosmicznie spóźniona i najpewniej uziemiona do końca życia.. — uśmiechnęłam się krzywo.
— Jasne. Słuchaj, przepraszam, że będziesz miała przeze mnie kłopoty. Jak chcesz mogę osobiście przeprosić i wytłumaczyć twoim rodzicom co się stało.
— Oh, dzięki, ale nie ma takiej potrzeby. Poradzę sobie. Duża dziewczynka ze mnie — szczerze to nie uśmiechało mi się pokazywać obcemu facetowi gdzie mieszkam. Jestem duża i czasem odpowiedzialna.
Autobus akurat zatrzymał się na moim przystanku. Drzwi się otworzyły. Spojrzałam na towarzysza podróży jednocześnie próbując ukryć poczucie ulgi jakie mnie zalało. Na twarzy malował mu się wyraz rozczarowania, gdy zobaczył, że zbieram się do wyjścia.
— To mój przystanek. Miło było cię poznać. Na razie! — posłałam mu mój nie-wiem-co-tu-się-wydarzyło uśmiech i wyszłam z autobusu.
Drzwi zamknęły się, a pojazd odjechał. Stałam i patrzyłam się jak znika mi z pola widzenia. Powoli ruszyłam w stronę domu. Odtwarzałam w głowie to co przed chwilą przeżyłam nie mogąc w to uwierzyć. Weszłam do domu. Światło było zgaszone. Żadnego hałasu, jakby nikogo nie było. No tak, bal dobroczynny. Mama mówiła, że wrócą grubo po północy. Jednocześnie trochę sfrustrowana i z uczuciem ulgi poszłam do swojego pokoju, odłożyłam rzeczy i ruszyłam prosto pod prysznic. Próbowałam czytać jeszcze ostatnią książkę, którą niedawno wypożyczyłam autorstwa Kimberly Derting. „Przysięga” okazała się bardzo wciągająca. Wiedziałam, że innego dnia pochłonęłabym ją na raz, lecz dziś nie mogłam się skupić. Odłożyłam tom na szafkę nocną i zgasiłam światło. Kiedy już usypiałam, przypomniało mi się, że moja legitymacja została w posiadaniu chłopaka z autobusu. No pięknie, jeszcze tego brakowało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz