11 października 2018

Rozdział 6


"Poczucie winy jest złym uczuciem. Trzeba go unikać jak samego diabła. Kiedy czujesz się winny, to nienawidzisz nie swoje grzechy, lecz samego siebie."
~Anthony de Mello

***

Pamiętacie jak w rozdziale piątym spotkałam kogoś pod domem? No wiem, też prawie zapomniałam dokończyć ten wątek. Szkoda by było, bo przewidziałam trochę akcji. Ale jeszcze chwilkę poczekajcie — nie było przecież jeszcze moich co-rozdziałowych przemyśleń! Mianowicie chciałabym dziś wspomnieć o moim poważnym problemie z cukrem. Problem ten polega na tym, że kocham go bardziej niż wszystko inne na całym bożym świecie (niewiarygodnie przerażające). Dodatkowe kilogramy to stała część mojej egzystencji. Podam Wam kilka przykładów, żeby dotarła do Was powaga sytuacji. Kiedy idę do sklepu nie potrafię z niego wyjść bez słodyczy (choćby to był nawet jeden lizak). Gdy mam zły humor (najczęściej wmawiam sobie, że tak jest, by mieć pretekst) idę i kupuję tony lodów, bitej śmietany, ciastek, czekolady — ogólnie tworzę atomową bombę kaloryczną. Nie byłoby tragedii, gdybym jadła ten zapas przez miesiąc, ale to by było za piękne. Ja pochłaniam to w kilka godzin. Potem przychodzą wyrzuty sumienia, lecz następnego dnia mogę śmiało iść i zrobić to samo. Katastrofa. Wszyscy są w jakimś stopniu od czegoś uzależnieni. No bo pomyślcie, można być uzależnionym od telefonu, internetu, gier, atencji, alkoholu, narkotyków, papierosów, miłości.
I tu wchodzi niepozorne ‘jedzenie’. Ono kocha nas z wzajemnością, uszczęśliwia, odstresowuje. Czego w nim nie kochać? Każdy lubi być kochany i uszczęśliwiany, a gdy nie potrafi się uzyskać tego wśród społeczeństwa, zakupy i słodycze to naprawdę łatwe i przyjemne rozwiązanie.
W sumie pieprzona pułapka, a ja w tę pułapkę wlazłam z pełnym zaangażowaniem. Czy to się leczy? A może wystarczy popracować nad silną wolą? Mam nadzieję, że nie jestem z tym sama na świecie (to byłaby trochę lipa).
Dobrze, wystarczy. Ruszmy dalej z historią, skoro tyle naobiecywałam na początku.
W zasadzie, co do bycia samą na świecie.. we wtorek wieczorem zdecydowanie sama nie byłam.
— Cześć.. — powiedział chłopak. Głośno przełknęłam ślinę. Czułam jak powoli aktywuje mi się tryb paniki. Nie lubię takich niespodzianek. Nie wiedziałam jak mam się zachować. Gapiłam się na niego i szukałam odpowiednich słów. Pewnie dobrze byłoby wyjechać z jakimś „cześć”, ale jakoś nie pykło. Na szczęście chłopak zaczął mówić dalej.
— Przyszedłem oddać ci twoją legitkę i też przeprosić, że postawiłem cię w niezręcznej sytuacji. Serio nie musisz się mnie bać, albo coś. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Przepraszam — wyrzucił z siebie i wpatrywał się we mnie z zakłopotaniem. I co teraz?
— Taak.. Okej.. Dzięki — jąkając odpowiedziałam — i nie boję się ciebie.. raczej — dodałam już ciut bardziej pewnie.
— To chyba tyle. Jeszcze raz przepraszam — powiedział, spojrzał na mnie i zaczął się wycofywać. To był chyba dzień szaleństwa i nierozsądnych decyzji, bo powiedziałam bez większego przemyślenia:
— Słuchaj, może wejdziesz na chwilę? W końcu narobiłam ci tylko problemu. Myślę, że nawet wygrałeś kawę. Co ty na to? — wow, dziewczyno powiedziałaś coś więcej niż ‘ok’ i miało to jakiś sens. Nowa czerwona data w kalendarzu.
— Co jak co, ale nie uważam tego za zmarnowanie swojego czasu — stwierdził śmiało. Cóż za diametralna zmiana nastawienia. Może tylko udawał, że jest taki bojaźliwy? Wyglądał na bad boya, a tacy raczej nie bywają niepewni siebie.  Weszliśmy do domu. Usłyszałam głos mamy
(uf, nie będę sama gdyby okazał się psychopatą). Byliśmy jeszcze w przedpokoju, gdy usłyszałam:
— Wymyśliłaś już to wynagrodzenie Audrey?
— Tobie też cześć mamo — odpowiedziałam ironicznie.
— Wiesz, w sumie to nie wiem czy się nie rozmyślę, po tych porannych wagarach. Dobrze, że ojciec nie wie, bo.. — urwała, gdy zobaczyła, że razem ze mną w przedpokoju zdejmuje buty także chłopak.
— O! Witam — patrzyła na mnie wyczekująco — Audrey? — Dopiero po chwili skumałam, że czeka aż przedstawię jej obiekt jej zainteresowania.
— A tak, mamo to jest.. — spojrzałam spanikowana na chłopaka bezgłośnie prosząc o pomoc, bo nie wpadłam na pomysł, żeby spytać go o imię zanim wystosowałam zaproszenie — to mój kolega.
— Dzień dobry — powiedział — jestem Kacper i dodam, że to bardziej pani córka uratowała mnie, a ja się tylko odwdzięczam — uśmiechnął się przeskakując wzrokiem między mną a moją mamą.
Rodzicielka spojrzała na mnie zdziwiona. Czuję, że potem czeka mnie przesłuchanie stulecia, bo jak się pewnie domyślacie, słowem nie wspomniałam jej o wydarzeniach ostatnich dwóch dni. Mama ma w zwyczaju wyolbrzymiać wszystko co stanie jej na drodze, więc z wielkim zaangażowaniem unikałam tematu domniemanych ‘wagarów’.
— To my już pójdziemy do mnie. Kacper prosił, żebym wytłumaczyła mu coś z matmy — wyrzuciłam z siebie wymyślone na szybko kłamstwo i ruszyłam naprzód. Słyszałam, że Kacper idzie zaraz za mną. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Rzuciłam torbę koło biurka i zerknęłam na chłopaka. Drugi facet w mojej sypialni w jeden tydzień — coś zdecydowanie nie jest w porządku.
— Siadaj gdzie chcesz — cicho zaproponowałam. Kacper bez zastanowienia wybrał łóżko.
— Ciekawa akcja z twoją mamą. Miałem ochotę, żeby się nie odzywać się i czekać co wymyślisz. W końcu zapraszanie chłopaka, którego kompletnie się nie zna to całkiem szalone szaleństwo. Przyznam, że nie wydajesz się taka na pierwszy rzut oka — stwierdził nieco zdziwiony i zaśmiał się cicho.
— Ostatnią rzeczą, którą można o mnie powiedzieć, to to że jestem szalona. Wierz mi — dziwnie czułam się wiedząc, gdzie siedzi, więc patrzyłam na zmianę a to na ścianę a to na dywan. Nagle chciałam znów czuć się komfortowo we własnym pokoju. Postanowiłam szybko doprowadzić tę rozmowę do końca.
— No to mamy dwa do jednego w rachunkach — powiedział, lecz nie zrozumiałam o co mu chodzi.
— Jak to?
— Ty odstawiasz mnie do szpitala, a ja ratuję ci dupę przed mamą.
— Skoro to analizujemy, to myślę że jest dwa do jednego dla ciebie. Dalej uważam, że mogłeś darować sobie uganianie się, żeby zwrócić mi kawałek papieru.
— A ja już ci powiedziałem, że to nie był żaden problem. Chwilowo nie miałem nic innego do roboty.
Spojrzeniem przekazałam mu, że to marny argument, ale pod jego silnym wzrokiem uniosłam obie ręce nad głowę na znak, że się poddaję.
— Dobrze, niech ci będzie. Jak tam części ciała? Wszystko ok? — zapytałam najmilej jak umiałam przy moim braku empatii.
— Tak, wszystko jest już dobrze.
— Co się wtedy zdarzyło w tym klubie? — Nagle spoważniał i w jednej sekundzie całe wyluzowanie zniknęło. Zamknął się w sobie i ewidentnie próbował uniknąć dokładnej odpowiedzi.
— Nie twoje zmartwienie Matko Tereso. Będę się już zbierał — powiedział szorstko jednocześnie podnosząc się z łóżka i poprawiając jeansy. Miał dziś na sobie czarną bluzę z kapturem, która opinała jego szerokie ramiona we wszystkich odpowiednich miejscach. Nie widniał na niej żaden napis. Cały ubrany był neutralnie, a jednocześnie po męsku. Zbliżył się do miejsca gdzie opierałam się o biurko. Otulił mnie zapach przypominający lawendę w połączeniu z typowym zapachem żelów dla facetów. Wpatrywałam się w jego twarz i próbowałam określić co takiego może ukrywać. Nie znałam go, więc nie czułam się komfortowo, aby wypytywać o sprawy, o których wyraźnie nie chce rozmawiać. Nie wyglądał na kogoś kto bije się dla zabawy, ale przecież nigdy nie widziałam kogoś kto to robi.  Mimo myśli piętrzących mi się w głowie próbowałam zachować obojętny głos.
W końcu sam zaczął odzywając się do mnie lekko wrogim tonem.
— Jasne, w sumie co mnie to obchodzi. Twoje życie — wzruszyłam ramionami a Kacper krzywo się uśmiechnął i spojrzał mi prosto w oczy.
— Niedobrze, że cię spotkałem — powiedział a ja poczułam się jakby dał mi w twarz. Poczułam pod powiekami gromadzące się łzy. Za żadne skarby nie chciałam się pobeczeć przy obcym facecie, który najwyraźniej już żałuje, że zawracał sobie mną głowę. Westchnął ciężko i gwałtownie przeczesał czarne włosy prawą ręką. Lekko mnie tym wystraszył, więc odsunęłam się nieco. Spojrzał na mnie z irytacją — odkąd cię wczoraj zobaczyłem ciągle o tobie myślę. Nie mogę skupić się na swojej robocie. Nie mam czasu na takie bzdury! — wyglądał na rozdartego. Patrzył na mnie w ciszy, aż w końcu odezwał się niemal szeptem — Jesteś taka niewinna Audrey.. Nie powinienem był tu dziś przychodzić, ale moje cholerne nogi oderwały się od rozumu — podszedł jeszcze bliżej i złapał kosmyk włosów zachodzących mi na lewe oko. Bałam się oddychać. Nie ogarniałam o co mu chodzi. Kim on był?
Staliśmy w milczeniu. Nie miałam pojęcia jak zareagować na jego słowa. Miałam mętlik w głowie od zmian jego nastroju.  
— Nie rozumiem. W czym tak ci przeszkadzam?
— Powinienem już iść. Muszę tylko.. — przycisnął swoje ciało do mojego. Kant biurka boleśnie wrzynał mi się w pośladki, lecz to ostatnie o czym teraz myślałam. Wlepiłam oczy w jego klatkę piersiową obawiając się wyrazu jego oczu. On jednak ujął mnie za podbródek i uniósł go bym na niego spojrzała.
Nachylił się tak, że nasze usta dzielił może centymetr. Czułam jego ciepły oddech na twarzy. Dobrze, że używał miętowej gumy do życia, bo nienawidzę jak chucha mi się w twarz. Serce miałam bliskie zawału a mózg już od jakiegoś czasu przestał dawać oznaki życia. Nie wiedziałam, co o tym sądzić, bo w ogóle go nie znam, ale z drugiej strony wydawał się bardzo tajemniczy i coś mnie do niego pchało. Nie rozmyślając za długo zamknęłam oczy i czekałam, aż jego usta dotkną moich. Tylko, że to nie nastąpiło. Powoli uchyliłam powieki. Ujrzałam jego twarz milimetry od mojej. Wpatrywał się w moje oczy tak intensywnie, że zrobiło mi się gorąco.
— Musisz mi powiedzieć, że tego chcesz Audrey. Nie zrobię nic wbrew twojej woli — powiedział cichym, ale strasznie zmysłowym głosem. W tej chwili włączyły mi się wszystkie alarmy ostrzegawcze i nawołujące do rozsądku.  Co ja robię? Nie znam go.
— Ja.. nie wiem — usłyszałam swój drżący głos.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz